
Mam na tyle duże nieszczęście, że od dzieci nie mogę się uwolnić nawet w drodze do pracy i z pracy. Podobnie jak większa część uczniów mojej szkoły, pod budynek szkoły podjeżdżam określonym numerem autobusu, a razem ze mną w autobusie miejskim podróżują dziesiątki dzieciaków, których twarze muszę oglądać na szkolnych korytarzach. Od pracy nie mogę odpocząć nawet poza nią. Wiele razy zdarzyło mi się, że usłyszałem co nieco na temat swojej osoby od uczniów, którzy nie zdążyli zorientować się, że ich nauczyciel siedzi na jednym z siedzeń i uważnie przysłuchuje się wymianie zdań. To właśnie dzięki podróżom autobusem dowiedziałem się, że w szkole uzyskałem przezwisko „Mozart”, a wiele osób narzeka na nudę na moich zajęciach. Dowiedziałem się też, że nauczyciel od historii jest prawdziwym tyranem, a babka od polskiego głupią jędzą, która mówi „wziąść” zamiast „wziąć”. Naprawdę, podróże z młodzieżą są bardzo dokształcające, zazwyczaj do momentu, w którym ktoś zauważa mnie siedzącego nieopodal i momentalnie wszystkie rozmowy w autobusie cichną. Lubię obserwować wtedy wyrazy twarzy uczniów, którzy próbują zasłonić się rękami i z rumieńcem na twarzy usilnie zastanawiają się co mówili przez ostatnie dziesięć minut i jak bardzo wpłynie to na ich sytuację w szkole, nauczyciel Gdynia.